Jedną łyżkę siemienia i szklankę wody gotowałam przez 15 minut co chwilkę mieszając. Po tym czasie od razu odcedziłam ziarenka od "glutka" i zostawiłam do ostygnięcia.
Włosy umyłam szamponem Herbal Care z Czarnej Rzepy, odsączyłam nadmiar wody ręcznikiem i zaczęłam nakładanie maski. Nie przyszło to łatwo, glutek nieubłaganie spływał z włosów. Gdy się już z tym uporałam, założyłam foliowy czepek i ręcznik na około pół godziny. Po upływie tego czasu spłukałam włosy zimną wodą i nałożyłam na końcówki odżywkę Garnier Fructis Oleo Repair.
Schły naturalnie, baardzo długo to trwało, około dwie i pół godziny. Włosy były sztywne, spuszone, u nasady wydawały się tłuste, były przyklapnięte. Nie byłam zadowolona z efektu. Na końcówki nałożyłam jeszcze mój ulubiony olejek Makadamia od Hask.
Dziś, czyli noc po eksperymencie, włosy są sypkie, mięciutkie i nawilżone. Nie plączą się i ładnie błyszczą. Ostatecznie efekt uznaję za udany. Planuję wypróbować też płukankę z siemienia w najbliższym czasie.
Zdjęcie robione dziś rano, bez lampy i bez słoneczka.
Pozdrawiam serdecznie, Magda ;)
Też tak często mam, że dopiero w nocy włosy chłoną resztę maski i rano wyglądają dobrze ;)
OdpowiedzUsuńUwielbiam to uczycie sypkości po użyciu siemienia lnianego :) piękne włosy :)
OdpowiedzUsuńdziękuję :)
Usuń