Chodziłam dzisiaj po drogerii, która znajduje się naprzeciwko mojego akademika, w poszukiwaniu tak chyba niczego :p znalazłam jednak coś, co mnie zainteresowało, a czego jeszcze nigdy nie próbowałam: LAMINOWANIE z Marionem. Nie zastanawiając się długo kupiłam i od razu po powrocie nałożyłam na głowę.
Spodziewałam się, że jedna saszetka wystarczy i spotkało mnie niemiłe zaskoczenie - bo jedna to było zdecydowanie za mało. Moje włosy nie są bardzo gęste, więc zaskoczyło mnie to.
Zacznijmy od początku.
Umyłam głowę Czarną Rzepą. Chciałam nałożyć jeszcze Hydro Care, ale ostatecznie się rozmyśliłam, żeby zobaczyć, co da maseczka. Po aplikacji nałożyłam na włosy foliowy czepek i na to ręcznik na kwadrans, a następnie obficie spłukałam. Spodziewałam się, że włosy już przy płukaniu będą milutkie i śliskie w dotyku. Niestety, były sztywne i sprawiały wrażenie zlepionych.
Wysuszyłam je suszarką, tak jak zalecał producent.
Nie są złe. Ładnie pachną, końcówki dopieszczone (bo najbardziej się boję zawsze, że będą suche), ładnie błyszczą. Dwa minusy: nie są odbite od nasady, mimo, że suszyłam głową w dół. I wydają się takie jakby klejące, niemiłe w dotyku (nie wyglądają na tłuste).
Mimo wszystko eksperyment uważam za udany, choć oczekiwałam większego wygładzenia.
Powyżej zdjęcia z lampą błyskową, poniżej bez.
Pozdrawiam, Magda ;)